wtorek, 15 sierpnia 2006

Tour de Bornholm - weekend

Trudno nieco pisac dziennik (a nawet dwudziennik) bedac lekko wstawionym, ale mam nadzieje ze przesadnie chaotycznie nie bedzie. Podroz zaczelismy od wyjazdu pociagiem w relacji Poznan-Swinoujscie, by tam przenocowac w schronisku mlodziezowym. Padlismy ofiara zywotnosci dosc sporej grupy dzieci w wieku podstawowoszkolnym - halasy, bieganie, pryskanie sie dezodorantami - ot standardziki. Po rozbiciu sie w pokoju, ruszylismy jeszcze na miasto na male zakupy. Korony, picie i przekaski na najblizsze dwa posilki. Bedac od 7:30 na nogach, przeskakujac kolejne klody utrudnien w osiagnieciu pelnego stanu gotowosci do ponadtygodniowej podrozy, nie nadawalem sie do funkcjonowania juz kolo 22. Tego stanu nie niwelowala, jak zazwyczaj, dostepnosc kompa, wiec nic nie przeszkadzalo, by sobie taki luksus zafundowac - bardzo ucieszyla mnie jednomyslnosc naszej grupy. :) Pobudke w sobote zaplanowalismy na 6:30, by spokojnie wyrobic sie na odprawe promu do Rønne. Brzmialo to dosc nierealnie, ale dzieki wczesnemu kimnieciu sie wieczorem, taka pobudka wyszla nawet dosc naturalnie i bezbolesnie. W sobote sie dosc szybko zebralismy, wciagnelismy sniadanie z konserwa turystyczna i chlebem tostowym w roli glownej, skontaktowalismy sie z reszta wycieczki. Ta dobila do Swinoujscia samochodem przez noc, okolo naszej pobudki. A kim w ogole bylismy my i owa reszta, zapytasz drogi Czytelniku? Otoz my, to oczywiscie ja, Tomek i Natalia. "Reszte", nie umniejszajac ich znaczenia w calym przedsiewzieciu, stanowili: Ania, Magda, Kuba i Lukasz. Nastepnym krokiem bylo dotarcie na The Prom. Juz powodzenie dotychczasowych etapow przynioslo spora ulge. Potem tylko szybkie zaladowanie sie do luku samochodowo-rowerowego, poprzedzone krotka odprawa z kontrola paszportowa (mialem ta mala, perwersyjna satysfakcje identyfikowania sie swiezo uzyskanym dowodem osobistym) i moglismy rozpoczac oczekiwanie na dobicie do drugiego brzegu. Nastapilo to 6 godzin pozniej, z polgodzinnym opoznieniem. W trakcie rejsu bylismy niejako uczestnikami asysty promu w akcji ratunkowej malej zaglowki, ktora w trakcie swojej podrozy stracila zdolnosc manewrowa - poddal sie glowny maszt, wiec sobie dryfowala kilkanascie km od Bornholmu. (c.d. rano, spac mi sie chce strasznie) (ziew, jest rano - jak ten czas szybko leci ;) ) Szybka lodz ratunkowa dotarla dosc szybko I moglismy kontynuowac podroz. Po dobiciu do portu zostalismy szybko wyrzuceni z promu i smignelismy do obozowiska. Tam pierwsze niespodzianki, jak chocby tzw. paszport kempingowy. Do teraz nie wiemy jakimi prawami sie rzadzi organizacja uzyskania tego czegos i po co to jest, poza moze sformalizowaniem klimatycznego, no ale skoro trzeba, to trzeba, choc 80DKK piechota nie chodzi. ;) Juz wlasciwa oplata za pobyt, to 60DKK za dobe. Ale jakie warunki! Kibelki to szereg oddzielnych lazieneczek z sedesem i umywalka, swiatlo wlaczane ogrodowym czujnikiem ruchu, wszystko zadbane, nie zniszczone - niby normalny stan, ale trudno czegos takiego u nas sie spodziewac. W kuchni dwa rzedy palnikow z czajnikami, mikrofalowka, piec, pare zapasowych kubkow, cukier, sol, na zewnatrz grill elektryczny. Obok pralnia z suszarka i zelazkiem, dalej swietlica z tv, odtwarzaczem VHS (wybaczalne) i pilkarzykami. Ogolnie niesamowity spokoj, czasem nowi sasiedzi przemkna samochodem, by sie gdzies rozbic, grzeczne dzieciaczki, rewelacja. Po rozbiciu sie przejechalismy sie do centrum, jako porzadni konsumenci poszukalismy marketu. :> Wieczorem pogaduchy, sielanka, przygotowanie do spania. Nawet ladna pogoda byla, lekko pochmurno, ale spokojnie. Prawdziwa niespodzianka nadeszla ok. 3 nad ranem. Taaaaaaka ulewa. Przebudzilismy sie, okazalo sie ze trzeba szybko posprzatac w przedsionku, poustawiac bagaze na folii, bo woda wplywala do srodka. Nic nie ucierpialo, najwyzej nasz cykl snu. ;) Pobudka kolo 10-10:30, powooolne sniadanko, potem wyjazd na zwiedzanie okolicy, glownie rotund, ktorych bylo sporo naokolo. Pierwsze co w Bornholmie uderza, to ogrom pieknych sciezek rowerowych, w wiekszosci asfaltowych, ale sporo tez z ubitej ziemi i zwiru. Czysta przyjemnosc jazdy. W miescie niemal zawsze kawalek drogi przeznaczony dla rowerow, na rondach i skrzyzowaniach specjalnie oznaczone jaskrawoniebieskim kolorem pasy, by szczegolnie zwracac uwage na cyklistow. W trakcie powrotu zaskoczyl (?) nas deszcz, choc nic wielkiego. Pierwsza jego ofiaru byl Lukasz, ktorego rower przy wjezdzie na kraweznik nie chcial sie zgodzic na obrany kierunek jazdy. Wynikiem byly lekkie zadrapania na dloniach, bedzie chyba zyl. Dojechalismy do bazy, przygotowalismy jadlo i wtedy sie porzadnie rozpadalo. Caly wieczor spedzilismy w swietlicy - obejrzelismy "Raport mniejszosci", kawalek "8mm", pogralismy w pilkarzyki i obalilismy Jägermeistera (35% vol.). I tak dochodzimy do przyczyny, dla ktorej te notatke zaczynalem w stanie lekko wskazujacym. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz